środa, 11 września 2013

divino



Jak mowi znany slogan – never change a running system –  ale jednak czasami trzeba zmienic otoczenie i klimat i nie dziwi, ze poczatki urlopu moga byc trudne. Na przyklad:

Dzien 1:
Ona:
Walizki spakowane, transport na lotnisko zorganizowany, biltey i dokumenty w gotowosci, check in, boarding, start, ladowanie, auto odebrane. Teraz podziwiamy piekne krajobrazy, gory i morze, serpentyny. Hotel, taras, piekny ogrod, biale wino, a na kolacje langusty i kalmary z grilla – I am in heaven!!!
On:
Cholera, nawet na urlopie nie mozna sie wyspac. Targanie walizek – 20  i 17 kilo, bagaz podreczny 3 torby, wozek i fotelik do auta. 4,5 kg kosmetykow – i ona chce jechas z plecakiem do Indii? Nie, to sie nie uda. 40 minut w kolejce po auto – ok, przynajmniej normalna marka, nie jakis koreanski eksperyment. Gory, serpentyny, morza nie widze, bo dziecku zbiera sie na wymioty. W koncu na miejscu – na szczescie jest w hotelu winda. Taras, ogrod i biale wino. Kolacja, restauracja, spacer po wiosce, lody, hotel, klimatyzacja, spanie!!!!

Dzien 2:
Ona:
Cholerna klima buczy jak samolot, pol nocy przesiedzialam na tarasie. Piekne gwiazdziste niebo. Cappucino na sniadanko i na plaze! Pieknie – tak ma byc! Troche przesadzilismy z plazowaniem – dziecku zrobilo sie slabo a mnie piecze cala twarz. W hotelu ani w okolicy nie ma nic do jedzenia – siesta – cholera – ale na szczescie chlopakom udaje nam sie zasnac. Dla mnie podwojne espresso w ogrodzie i przewodnik po plazach. Po sjescie zakupy, spacer i kolacja. Jest bosko, tylko nie wlaczajmy klimatyzacji.
On:
Sniadanie wloskie, potem plaza – pieknie bosko i beztrosko. Dopoki dziecku nie zrobilo sie slabo a matka nie zaczela panikowac. Cholerna siesta – wszystko pozamykane – nie zarcia i, co gorsza, fajek. Najlepiej pojdzmy spac. Wieczorem poszukiwanie restauracji, jest ok, zawsze wiedzialem, ze wino jednak jest rozwiazaniem. Jak dobrze, ze w pokoju jest klimatyzacja.

Dzien 3 i dni nastepne:
Wszyscy wstaja z usmiechem, szczesliwi, bo slonce dostarcza porzadnej dawki hormonow szczescia a kapiel w morzu nie jest wyzwaniem, tylko czysta przyjemnoscia. Na plazy dookola wloskie wielopokoleniowe rodziny, obcokrajowcow brak, bo to jeszcze sierpien, za goraco. Lunch i piwko w cieniu hipisowskiego baru przy plazy, z glosnikow saczy sie lounge i reagge. Plaza, morze, bar, plaza, morze, bar – zyc, nie umierac.
Auta sa tu tylko male, bo uliczki waskie a miasteczka i tak najlepiej poznawac na wieczornych spacerach. Wieczorami te same rodziny spotyka sie na kolacjach w restauracjach, owoce morza zakrapiane winem a dla dziecka jak zwykle pasta pomodorro. Tu z glosnikow wykrzykuja swoja dusze Eros i Biaggio i czasami Donatella w zlotej sukni z lateksu poderwie do tanca swojego chlopaka w dresie a do nich przylaczy sie para 80- latkow. Pomiedzy nimi biegaja dzieci. Jak w reklamie Dolce & Gabbana – bosko!

A Wam jak minal urlop?
M



1 komentarz: