piątek, 26 lipca 2013

Tlo kulturowe





Tlo kulturowe to w Niemczech bardzo wazna sprawa. Na tej postawie mierzy sie tu rozwoj spoleczenstwa we wszystkich jego warstwach i grupach wiekowych. Bada sie i porownuje bezrobocie, analfabetyzm, wysokosc zarobkow, przestepczosc, przemoc w rodzinie itd. itd. – mierzy i porownuje dwie grupy: Niemcow oraz obywateli z migracja w tle.

Dla osoby doroslej te porownania sa oczywiste, bo kazdy, ktory tu przyemigrowal wie, ze nie jest Niemcem z krwi i kosci i nigdy nim nie bedzie, chocby nie wiem jak sie staral. Ale jak emigrant chce sie zintegrowac, a jest to mozliwe i wielu wychodzi calkiem niezle, to takie badania sa na pewno pomocne i ciekawe. Ja generalnie popieram.



Ostatnie badanie dotyczylo dzieci w wieku przedszkolnym w Berlinie.

Badano, jak 4- i 5-latki mowia po niemiecku i jaki jest poziom swiadomosci dot. ochrony zdrowia wsrod rodzicow.

Okazalo sie, ze 75% dzieci z rodzin migracyjnych, ktore od co najmniej 2 lat chodzi do przedszkola, posluguje sie jezykiem niemieckim bardzo dobrze lub dobrze – w stosunku do 55% siedem lat temu jest to duzy krok do przodu. Ponadto 10% dzieci cierpi na nadwage, w mniej wyksztalconych grupach spolecznych oraz w rodzinach migrantow otylosc u dzieci wystepuje ponad 2 razy czesciej niz w dobrze wyksztalconyh rodzinach niemieckich. Ale pod wzgledem szczepien jest u migrantow lepiej niz u Niemcow – w Berlinie mamy ok. 95% w pelni zaszczepionych dzieci migrantow i tylko 75% dzieci czysto aryjskich.



Ciekawe jest, ze te nieszczepione wystepuja przede wszystkim w dobrze wyksztalconych niemieckich rodzinach i im wyzszy poziom wyksztalcenia matki, tym mniej szczepien otrzymuje dziecko. To sa te matki – eko, takie z Prenzaluer Berg – dzielnicy ludzi z dobrym statusem spolecznym. Ostatnio bedac tam z dzieckiem w lodziarni dwie mamusie toczyly taka konwersacje:

- super, ze dzieciaki sie razem pobawily, jeszcze tylko loda i do domu, szkoda tylko, ze Timmi nie mogl przyjsc, jego mama bala sie, ze sie od naszego Justusa ospa zarazi. A Justus juz jest przeciez prawie zdrowy! Widzisz, z Twoimi bawi sie od poczatku choroby i nic sie nie dzieje

 - no tak, moje juz przeszly ospe, odre i rozyczke, nic im nie bedzie

Ja, jako matka emigracyjna, od razu zaczelam sie drapac na calym ciele i szybko opuscilismy laweczke w lodziarni. Na szczscie moje dziecko jest zaszczepione, wiec nie bedzie nieprzyjemnych reperkusji.



Ale wracajac do badan – zaczelam sie zastanawiac, dlaczego niemieckie rodziny zawsze dodatkowo dzieli sie na te lepiej lub gorzej wyksztalcone, a migrantow wrzuca sie do jednego worka?

Ja nigdy nie ukrywam, skad pochodze i jasne jest dla mnie, ze zawsze bede w tym migracyjnym worku troche poprawiac statystyke, bo nie jestem zakuta w czador baba ze wschodniej Anatolii. Ale uwazam za  szkodliwe, ze moje dziecko tez zawsze bedzie w tym worze dla migrantow, chociaz urodzilo sie w Niemczech i tu jest zsocjalizowane? Dlaczego ktos go gdzies sila go klasyfikuje i ile pokolen bedzie musialo uplynac, zanim jego potomkowie beda analizowani rowniez pod wzgledem wyksztalcenia a nie tylko pochodzenia. Dlaczego ten, kto urodzi sie w tym kraju i otrzymuje jego obywatelstwo dodatkowo dostaje etykietke migracyjna? Przeciez ja podejmuje decyzje o emigracji swiadomie, ale moje dziecko nie ma na to najmniejszego wplywu.
 
Zyjemy w Europie bez granic, ale polityka ciagle jeszcze nie nadaza za rozwojem cywilizacyjnym spoleczenstwa, niestety.  


Bo tutejsze spoleczenstwo nie ma z tlem migracyjnym najmniejszego problemu – pracujemy i spotykamy sie na kazdym kroku z roznymi ludzmi ze wszystkich stron swiata i z Niemcami z dziada pradziada i nikt nie ma najmniejszych uprzedzen narodowosciowych. Dla naszych dzieci kwestia pochodzenia lub narodowosci wogole nie istnieje, jest dla nich naturalne, ze z kazdym z rodzicow mozna mowic w innym jezyku i nie ma znaczenia, czy jest to polski, japonski czy szwabski dialekt z poludnia Niemiec. Wazne jest, czy ktos jest duzy czy maly i jak dlugo mozna sie razem bawic. W tym wieku dzieci sa jeszcze bosko nieswiadome jakichkolwiek podzialow  i dobrze byloby, gdyby ten stan udalo sie utrzymac jak najdluzej. Zycze tego wszystkim migrantom i niemigrantom i tym optymistycznym akcentem koncze temat tygodnia.
Ciekawa jestem, co na ten temat sadzicie, jak to wyglada w Polsce, Anglii, gdziekolwiek indziej? Czekam na Wasze komentarze!
 
Goraco Was pozdrawiam i ide na wloskie lody i plac zabaw w tureckiej dzielnicy.

M

czwartek, 18 lipca 2013

Wkurzona jestem na wszystko jak przecietna Polka.



Przeczytalam gdzies ostatnio, ze Polki sa bardzo agresywne – klna, krzycza, bija i narzekaja o wiele czesciej niz przecietne Europejki. Wzkaznik agresywnych zachowan wsrod kobiet wzrasta – w ostatniej dekadzie o ponad 1/3 . Do tego 2/3 Polek  przyznaje, ze co najmniej raz w tygodniu wkurzaja sie tak, ze raguja bezsennoscia lub klotnia z bliskimi. Powodow jest wiele i tych blahych i tych powaznych, jednak najwiekszym problemem jest to, ze istnieje spoleczne przyzwolenie na takie zachowania i dlatego wystepuja one coraz czesciej.
Zaczelam zastanawiac sie nad wlasna osoba i moim dazeniem do harmonii w kazdej dziedzinie zycia – i w sumie nie postrzegam sie jako osobe agresywna, ale szczerze przyznaje, ze czasami jestem  wredna wkurzona baba, i czasami nawet jestem dumna z tego, ze udalo sie wkurzyc i siebie i innych! Ale na swoje usprawiedliwienie musze spiesznie dodac, ze do tanga trzeba dwojga, wiec musi byc tez jakis kontrahent lub kontrahentka, ktora ta kobiete do takiego stanu najpierw doprowadza. Ja sie do afery nigdy pierwsza nie pcham...

Ostatnio w naszym kraju przytrafil mi sie taki przypadek. Jechalam sobie spokojnie dozwolone 110 km/h i na drodze ekspresowej, jednak natrafilo sie za mna towarzystwo wesole w beemwu, ktore gdzies bardzo sie spieszylo. Kierowca non stop podjezdzal nie od tylu i dawal sygnaly swietlne, zebym zjechala do rowu, bo on sie spieszy. W rowie wyladowac nie chcialam, a pan byl coraz bardziej agresywny, przy najblizszej okazji zjechalam wiec na pobocze, ale pokazalam mu kuku. Porzadnie jeszcze sobie w aucie zaklelam – lub jakby to ujac bardziej naukowo: uzylam wulgaryzmow, ktore obracaja sie przeciw mojej plci -  i juz mialam zapomniec o tym zdarzeniu, ale w tym momencie na masce i przedniej szybie mojego auta wyladowaly parowki, a z beemwu wystawal las rak z wystawionym sodkowym paluchem! Takiej agresji na drodze jeszcze nie przezylam! Szczyt chamstwa! I dla mne wielki szok! Z polskimi kierowcami na prawde nie ma zartow!
Moj maz od razu mi wyjasnil, ze to moja wina,  bo jestem agresywna za kolkiem, wiec sie doigralam. Swoja hulajnoga z 80 konmi mechanicznymi na drodze mi wymachiwac lapami nie wolno, tylko jechac mam normalnie i sie usuwac z drogi, jak widze, ze ktos ma  nade mna przewage!!!! Co za szowinizm !!!! Przeciez dla nikogo nie jest tajemnica, ze to wlasnie mezczyzni w Polsce sa bardziej agresywni, szczegolnie za kierownica oraz po kielonku.  I o to kobiety tez sie wkurzaja, bo nie maja kontroli nad facetem. To nie jest agresja, tylko zwykla zdroworozsadkowa reakcja na otaczajace nas chamstwo.

W Niemczech takich rzeczy, poprawnie politycznie sie nie bada, lub bada ale nie robi z tego jakiejs afery. Tutaj wogole wszelkie badania socjologiczne sa jakby troche mniej obecne w popularnych mediach. Jak czlowiek nie zaintetesuje sie sam i nie poczyta np. Psychologie Heute, to niczego sie o duszy i uczuciach przecietnego obywatela tego kraju nie dowie. Tu walkuje sie na publicznej arenie tematy dnia codziennego, przede wszystkim: kto ile ma i na co moze sobie pozwolic. 
A ja sie wkurzam, bo nie rozumiem, jak mozna zrobic poltoragodzinna audycje telewizyjna z goscmi ze sceny politycznej, gospodarki oraz mediow na temat zaczynu na chleb! Ostatnio wlasnie nacielam sie na ten wielce interesujacy temat – debatowano roznice cen miedzy dyskontam typu LIDL czy ALDI a uczciwym, malym piekarzem i dociekano, gdzie konczy sie chleb ze swierzego wypieku, a gdzie zaczyna przemyslowa mlocka. Oczywiste jest, ze dyskont swiezego chleba zaproponowac nie moze, ale czy piekarz, ktory ma 10 filii tez nie ucieka sie do jakichs trikow? Itd itd  - wytrzymalam ok. 30 minut i dyskusja ta nic nie wniosla....tylko sie wkurzylam!
Na prawde dobrze dzieje sie w Panstwie Niemieckim, jesli czas antenowy oraz czas wielu ludzi, ktorzy uchodza za zajetych, wykorzystuje sie na takiego typu dyskusje.
Nie wiem, komu poza Niemcami w Europie lepiej sie powodzi. Chyba tylko pilkarzom z pierwszoligowych klubow i ich menedzerom. Ostatnio FC Monaco byl na zakupach i kupil 3 pilkarzy za laczna sume 150 mln EUR! Za jednego dali 80 mio., za drugiego 60 mio. a trzeci byl wart zaledwie skromne 10 mio. Dla porownania – niemiecki minister finansow jest bardzo dumny, ze udalo mu sie wysuplac z kieszeni 100 mio. Na pomoc strukturalna dla podupadlych malych i srednich przedsiebiorstw w Grecji. Jedzie osobiscie przekazac te zawrotna sume i oczekuje greckiego holdu...I jak tu sie nie wkurzyc???

Ostatnio wszyscy badacze zaczeli potwierdzac, ze teoria wentylu jednak nie jest dobra - nie wolno kumulowac w sobie negatywnych emocji a potem wybuchac, bo to powoduje, ze nakrecamy sie coraz bardziej i wybuchamy coraz czesciej. Dzisiejsza psychologia poleca nam recepty naszych babc: policz do dziesieciu, zrob przerwe i wyjdz na spacer, zrob 5 cwiczen oddechowych itd.  - slowem - nie dus, ale i nie wybuchaj......  Nam myoho rhenghe kyo....
Ide na yoge.
M

poniedziałek, 8 lipca 2013

Gwiazdy na promenadzie




Pojechalam specjalnie dla Was w roli reportera na festiwal gwiazd w Miedzyzdrojach. Oj dzialo sie, dzialo.
Jako, ze sa wakacje i wszyscy przelaczyli swoj modus na rozrywke, ja oglaszam konkurs na najlepszy tytul tego wpisu – zwyciezca otrzyma nagrode niespodzianke :) 

Moze tak na opak zaczne od konca:
kulminacyjny wieczor pobytu weekendowego, usilujemy spacerowac po promenadzie, ale tak wlasciwie to przepychamy sie przez tlumy prezentujace jak pawie swoja opalenizne w cieplych niuansach siegajacych od raka baltyckiego poprzez  polnocnoeuropejska cegle  az po nordycka czekolade z oleistym karmelem. Przebijamy sie przez ten wybieg, na prawo i lewo kusi stragan z pamiatkami, dymi grill z szaszlykami, aromat pieczarek z cebula z zapiekanki XXL wzera sie agresywnie w swiezy tapir grzywek wypacykowanych pawic bujajacych sie niepewnie lecz z tega mina na 15-centymetrowych szpilkach, w szortach najmodniejszych dzinsowych, powycinanych efektownie we wlasciwych miejscach. Pawie obejmuja je dumnie, przegladajac sie w oczach przechodniow, ktorzy - chcac nie chcac - zawieszaja wzrok na jednej czy drugiej pawicy (i bynajmniej nie patrza jej w oczy) -  zdobyczy, ktora pan paw w adidasach i szortach sportowych, blyszczacy lancuchami na klacie i lysa pala oraz ewentualnie puszka piwa w wolnej dloni, jakos sobie przygruchal.

W pawi tlum mieszaja sie wczasowicze – takich zawsze mozna bylo tu spotkac – ludzie, ktorzy po prostu chca dobrze, uczciwie i nie za drogo spedzic urlop. Malzenstwo w srednim wieku lub nawet juz na emeryturze – panie zadbane, swieza trwala, naturalny makijaz, sukienka letnia, porzadnie odprasowana, podobnie jak koszula meza, bez skazy ani faldki. Ida sobie w tym tlumie,  przystaja na straganach, ogladaja pamiatki. Wlasnie zaczal sie turnus w domu wczasowym z pelnym wyzywieniem, jeszcze jedna podobna para przy stoliku, mili, z Warszawy, moze bedzie mozna razem na dansing sie wybrac – o patrz, Zenek, jak tu na lewo „Pod Debami” ladnie graja, prawie tak fajnie jak u Patrycji na weselu – oj Zenus, przyjdziemy potanczyc, dobrze?  – tak tak Marysiu, jutro moze, jak bedzie pogoda. A nawet jak nie, to przeciez ten parkiet tu pod dachem z folii jest.  Popatrz, piwo nawet tez niedrogie jest i nawet zjesc cos mozna, jakby w osrodku kolacja zbyt skromnie wypadla. Oj poczekaj Marysiu, bo telefon dzwoni, oj corcia – no tak dziecko, u nas wszystko dobrze, pokoik skromny, ale czysty, radio jest, do morza blisko, bylismy dzisiaj z mama na rybce, juz ci ja daje, to trzymaj sie tam i dzwon do nas czesto, dziecko.

Co do dzieci, to najlepszy na przebicie sie przez ten tlum jest wozek – podobnie jak setki innych, przypielismy synka pasami bezpieczenstwa i torujemy sobie droge do przodu, omijajac przy tym wszystkie pulapki: mama ja chce loda, kukurydze, nalesnika – nie dziecko, idziemy na rybe – nie, ja ryby nie lubie, nie bede jadl, ja chce HOTDOGA!!!!! Teraz, mama!!! Jeszcze chce sie przejechac gokartem, riksza, symulatorem, helikopterem, koparka, ja chce zagrac w bajabongo, ustrzelic misia na strzelnicy, wdrapac sie na dmuchany zamek, ja chce autko do zabawy, hoola hoop, karabin, swiecace bransoletki, miecz rycerski, pilke, kolo ratunkowe, gwizdek i balona. Po godzinie nareszcie jestesmy na placu zabaw – sa slizgawki i chustawki oraz piracki statek – na ten widok wszystkie dzieciece marzenia o bajabongach ulatniaja sie w sekunde – dzieci hasaja szczesliwie a rodzice, niemniej szczesliwi, spoczywaja na lawkach i delektuja sie spokojem.

I JAK TU W TYM TLUMIE WYLOWIC JAKAS GWIAZDE?
Pod „Amberem”  (hotel ten slynny ogladam po raz pierwszy w zyciu – obdrapany niebosko wygladaja jak schronisko mlodziezowe z lat 60tych w Tel Avivie) parkuja grube auta wielkich marek, gapiow nie brakuje, ale gwiazd ni chu chu. Zawracamy i idziemy na molo -  i tam jest high life!!! – tam siedzi cala socjeta warszawska!!! Panie w enturazach, ktore spokojnie mozna by przyodziac nawet i w Saint Tropez, pieski obowiazkowe pod pacha, a u co lepiej uposazonej - w specjalnej torbie od Vuittona lub Prady. Grzywki utapirowane, usta i piersi jedrne, wypelnione, nablyszczone i wyeksponowane, jak trzeba, sandaly zlote, na wypielegnowanych i wypedikurowanych stopach. Panowie w mokasynach i lnianych koszulach, co niektorzy rozpieli jeden guzik za duzo.  Tu piwska z puszki nikt nie zlopie, tu panuje wyzsza kultura picia, ale bynajmniej nie bycia – kurwy, jebanie i pierdolenie wystepuja wielokrotnie w kazdym zdaniu – patrze na te napompowane twarze i widze szczury w rynsztoku. Moj maz zaczyna juz rozmawiac ze mna po rumunsku, a to oznacza, ze granice jego tolerancji juz przekroczone.  Ustalamy, ze wracamy do naszego pensjonatu i otwieramy na balkonie przywiezione z domu nasze ulubione wino, ktore juz sie chlodzi w lodowce.  

Nagle slysze wolanie z tlumu: Marta, Marta!!!!!! Hej, ja piernicze, co za spotkanie!!!!! Nie reaguje, ale wolanie sie powtarza, a glos wydaje mi sie znajomy, wiec sie odwracam i widze jak zza dam z pieskami wylania sie nasz dobry kolega ze studiow, z zona, nowoposlubiona, ktorej jeszcze nie poznalismy. Hej Marta, Alex, buzki, buzki, siadajcie, co za spotkanie, ja piernicze, ale spontan, no siadajcie kochani, to moja zona, poznajcie sie, ale przypadek, a co wy tutaj robicie, ja nie moge, co za spotkanie!!! Musimy to uczcic! No tak tak, fajnie, super, milo cie poznac, milo was spotkac, jasne, siadamy, pogadamy chwile i cos wypijemy. O, tu jest miejsce na wozek, dziecko tez sie zmiesci, te sofy sa bardzo wygodne, takie biale, poduchy biale, w ogole tu wszystko jest biale, nawet ubrani na bialo niby to kelnerzy a niby ochraniarze, bo kazdy ma w uchu mala skuchaweczke,  biegaja jak kot z pecherzem wokol psow, pan i panow oraz naszego dziecka, ktore drze sie wnieboglosy, ze do restauracji pieski nie moga przychodzic. Dostajemy karte i do wyboru mamy szampana. W butelce lub na lampki. Wiecej nic. Pytam grzecznie kelnera, czy mozemy prosic o karte win – nie, prosze Pani, my sie wyspecjalizowalismy w szampanie, nic innego u nas nie ma. Ooo, to nic nie szkodzi, a jakiego szapmana moze Pan polecic? – pyta moj kolega – Prosze Pana, my tu mamy tylko MÖET – z biala etykietka, nic wiecej, w tym sie wyspecjalizowalismy – odpowiada z wyzszoscia kelner! No, jak sie ma jeden trunek, to rzeczywiscie nie trudno jest sie wyspecjalizowac, mowi kolega, i widze, ze pulsuje mu juz niebezpiecznie tetnica szyjna. Ok, mysle, czas sie zbierac do wyjscia - juz chce to zaproponowac, ale w tym samym momencie kolega wypala: oj kochani, wy z nami przeciesz weselnej nie piliscie, tak tego nie mozna zostawic, i do kelnera - ok, daj pan butelke tego specjalnego trunku, sprobujemy. Po odejsciu kelnera kolega puszcza siarczysta wiazanke ale zaraz nastroj mu sie zmienia na rzewny i wspominamy razem stare dobre studenckie czasy.
 

Nasze wspominki przerywa glosne WOOOWWW naszego dziecka – oto przy sasiednim stoliku rozgrywa sie scena na miare „Wielkiego Gatsby’ego” – kelner-ochroniarz preznym krokiem wnosi tace, na ktorej w bialym plastikowym pojemniku wypelnionym lodem kroluje biala chlodna butelka szlachetnego trunku – specjalnosci baru. W chwili, kiedy szarmanckim gestem kelner wyjmuje butelke z naczynia, zapala sie zainstalowany na tacy malutki fajerwerk – ludzie przy stoliku, ktorzy za chwile dostapia zaszczytu skosztowania tej ambrozji bija gromkie brawa i gwizdza na znak aplauzu -  istna orgia! Zza plecow kelnera wylania sie jego asystentka z czterema bialymi kieliszkami do szampana, ktore pieczolowicie uklada w szeregu, podczas, gdy kolega ochroniarz jednym ruchem bezszelestnie odkorkowuje butelke. Patrzymy na ten spektakl i dopiero teraz zwracamy uwage, ze te szampanki sa z plastiku!!!!!!! Po co komu krysztal, szklo nie daj Boze, tozto tym sie podzczas wiekszej libacji jeszcze poturbowac mozna, a jak sie bojke plastikiem zacznie, to najwyzej guza sobie nabije jeden z drugim i towarzystwo wyjdzie sie dalej bic na zewnatrz. Najpozniej teraz i koledze mina zrzedla, od razu zawolal kelnera i poprosil o szampana bez petardy i w szklanym kieliszku.
Pierwsze zyczenie dalo sie spelnic, drugiego niestety nie. I tak oto toast za zdrowie mlodych wypilismy w spektakularnym stylu i ide o zaklad, ze to wspomninienie na dlugo utrwali nam sie w pamieci.
Podobnie jak i inne wrazenia z tego weekendu, o ktorych opowiem w nastepnych wpisach.

Moja konkluzja z pobytu na festiwalu gwiazd: we live in a land of plenty. 
 
M