poniedziałek, 8 lipca 2013

Gwiazdy na promenadzie




Pojechalam specjalnie dla Was w roli reportera na festiwal gwiazd w Miedzyzdrojach. Oj dzialo sie, dzialo.
Jako, ze sa wakacje i wszyscy przelaczyli swoj modus na rozrywke, ja oglaszam konkurs na najlepszy tytul tego wpisu – zwyciezca otrzyma nagrode niespodzianke :) 

Moze tak na opak zaczne od konca:
kulminacyjny wieczor pobytu weekendowego, usilujemy spacerowac po promenadzie, ale tak wlasciwie to przepychamy sie przez tlumy prezentujace jak pawie swoja opalenizne w cieplych niuansach siegajacych od raka baltyckiego poprzez  polnocnoeuropejska cegle  az po nordycka czekolade z oleistym karmelem. Przebijamy sie przez ten wybieg, na prawo i lewo kusi stragan z pamiatkami, dymi grill z szaszlykami, aromat pieczarek z cebula z zapiekanki XXL wzera sie agresywnie w swiezy tapir grzywek wypacykowanych pawic bujajacych sie niepewnie lecz z tega mina na 15-centymetrowych szpilkach, w szortach najmodniejszych dzinsowych, powycinanych efektownie we wlasciwych miejscach. Pawie obejmuja je dumnie, przegladajac sie w oczach przechodniow, ktorzy - chcac nie chcac - zawieszaja wzrok na jednej czy drugiej pawicy (i bynajmniej nie patrza jej w oczy) -  zdobyczy, ktora pan paw w adidasach i szortach sportowych, blyszczacy lancuchami na klacie i lysa pala oraz ewentualnie puszka piwa w wolnej dloni, jakos sobie przygruchal.

W pawi tlum mieszaja sie wczasowicze – takich zawsze mozna bylo tu spotkac – ludzie, ktorzy po prostu chca dobrze, uczciwie i nie za drogo spedzic urlop. Malzenstwo w srednim wieku lub nawet juz na emeryturze – panie zadbane, swieza trwala, naturalny makijaz, sukienka letnia, porzadnie odprasowana, podobnie jak koszula meza, bez skazy ani faldki. Ida sobie w tym tlumie,  przystaja na straganach, ogladaja pamiatki. Wlasnie zaczal sie turnus w domu wczasowym z pelnym wyzywieniem, jeszcze jedna podobna para przy stoliku, mili, z Warszawy, moze bedzie mozna razem na dansing sie wybrac – o patrz, Zenek, jak tu na lewo „Pod Debami” ladnie graja, prawie tak fajnie jak u Patrycji na weselu – oj Zenus, przyjdziemy potanczyc, dobrze?  – tak tak Marysiu, jutro moze, jak bedzie pogoda. A nawet jak nie, to przeciez ten parkiet tu pod dachem z folii jest.  Popatrz, piwo nawet tez niedrogie jest i nawet zjesc cos mozna, jakby w osrodku kolacja zbyt skromnie wypadla. Oj poczekaj Marysiu, bo telefon dzwoni, oj corcia – no tak dziecko, u nas wszystko dobrze, pokoik skromny, ale czysty, radio jest, do morza blisko, bylismy dzisiaj z mama na rybce, juz ci ja daje, to trzymaj sie tam i dzwon do nas czesto, dziecko.

Co do dzieci, to najlepszy na przebicie sie przez ten tlum jest wozek – podobnie jak setki innych, przypielismy synka pasami bezpieczenstwa i torujemy sobie droge do przodu, omijajac przy tym wszystkie pulapki: mama ja chce loda, kukurydze, nalesnika – nie dziecko, idziemy na rybe – nie, ja ryby nie lubie, nie bede jadl, ja chce HOTDOGA!!!!! Teraz, mama!!! Jeszcze chce sie przejechac gokartem, riksza, symulatorem, helikopterem, koparka, ja chce zagrac w bajabongo, ustrzelic misia na strzelnicy, wdrapac sie na dmuchany zamek, ja chce autko do zabawy, hoola hoop, karabin, swiecace bransoletki, miecz rycerski, pilke, kolo ratunkowe, gwizdek i balona. Po godzinie nareszcie jestesmy na placu zabaw – sa slizgawki i chustawki oraz piracki statek – na ten widok wszystkie dzieciece marzenia o bajabongach ulatniaja sie w sekunde – dzieci hasaja szczesliwie a rodzice, niemniej szczesliwi, spoczywaja na lawkach i delektuja sie spokojem.

I JAK TU W TYM TLUMIE WYLOWIC JAKAS GWIAZDE?
Pod „Amberem”  (hotel ten slynny ogladam po raz pierwszy w zyciu – obdrapany niebosko wygladaja jak schronisko mlodziezowe z lat 60tych w Tel Avivie) parkuja grube auta wielkich marek, gapiow nie brakuje, ale gwiazd ni chu chu. Zawracamy i idziemy na molo -  i tam jest high life!!! – tam siedzi cala socjeta warszawska!!! Panie w enturazach, ktore spokojnie mozna by przyodziac nawet i w Saint Tropez, pieski obowiazkowe pod pacha, a u co lepiej uposazonej - w specjalnej torbie od Vuittona lub Prady. Grzywki utapirowane, usta i piersi jedrne, wypelnione, nablyszczone i wyeksponowane, jak trzeba, sandaly zlote, na wypielegnowanych i wypedikurowanych stopach. Panowie w mokasynach i lnianych koszulach, co niektorzy rozpieli jeden guzik za duzo.  Tu piwska z puszki nikt nie zlopie, tu panuje wyzsza kultura picia, ale bynajmniej nie bycia – kurwy, jebanie i pierdolenie wystepuja wielokrotnie w kazdym zdaniu – patrze na te napompowane twarze i widze szczury w rynsztoku. Moj maz zaczyna juz rozmawiac ze mna po rumunsku, a to oznacza, ze granice jego tolerancji juz przekroczone.  Ustalamy, ze wracamy do naszego pensjonatu i otwieramy na balkonie przywiezione z domu nasze ulubione wino, ktore juz sie chlodzi w lodowce.  

Nagle slysze wolanie z tlumu: Marta, Marta!!!!!! Hej, ja piernicze, co za spotkanie!!!!! Nie reaguje, ale wolanie sie powtarza, a glos wydaje mi sie znajomy, wiec sie odwracam i widze jak zza dam z pieskami wylania sie nasz dobry kolega ze studiow, z zona, nowoposlubiona, ktorej jeszcze nie poznalismy. Hej Marta, Alex, buzki, buzki, siadajcie, co za spotkanie, ja piernicze, ale spontan, no siadajcie kochani, to moja zona, poznajcie sie, ale przypadek, a co wy tutaj robicie, ja nie moge, co za spotkanie!!! Musimy to uczcic! No tak tak, fajnie, super, milo cie poznac, milo was spotkac, jasne, siadamy, pogadamy chwile i cos wypijemy. O, tu jest miejsce na wozek, dziecko tez sie zmiesci, te sofy sa bardzo wygodne, takie biale, poduchy biale, w ogole tu wszystko jest biale, nawet ubrani na bialo niby to kelnerzy a niby ochraniarze, bo kazdy ma w uchu mala skuchaweczke,  biegaja jak kot z pecherzem wokol psow, pan i panow oraz naszego dziecka, ktore drze sie wnieboglosy, ze do restauracji pieski nie moga przychodzic. Dostajemy karte i do wyboru mamy szampana. W butelce lub na lampki. Wiecej nic. Pytam grzecznie kelnera, czy mozemy prosic o karte win – nie, prosze Pani, my sie wyspecjalizowalismy w szampanie, nic innego u nas nie ma. Ooo, to nic nie szkodzi, a jakiego szapmana moze Pan polecic? – pyta moj kolega – Prosze Pana, my tu mamy tylko MÖET – z biala etykietka, nic wiecej, w tym sie wyspecjalizowalismy – odpowiada z wyzszoscia kelner! No, jak sie ma jeden trunek, to rzeczywiscie nie trudno jest sie wyspecjalizowac, mowi kolega, i widze, ze pulsuje mu juz niebezpiecznie tetnica szyjna. Ok, mysle, czas sie zbierac do wyjscia - juz chce to zaproponowac, ale w tym samym momencie kolega wypala: oj kochani, wy z nami przeciesz weselnej nie piliscie, tak tego nie mozna zostawic, i do kelnera - ok, daj pan butelke tego specjalnego trunku, sprobujemy. Po odejsciu kelnera kolega puszcza siarczysta wiazanke ale zaraz nastroj mu sie zmienia na rzewny i wspominamy razem stare dobre studenckie czasy.
 

Nasze wspominki przerywa glosne WOOOWWW naszego dziecka – oto przy sasiednim stoliku rozgrywa sie scena na miare „Wielkiego Gatsby’ego” – kelner-ochroniarz preznym krokiem wnosi tace, na ktorej w bialym plastikowym pojemniku wypelnionym lodem kroluje biala chlodna butelka szlachetnego trunku – specjalnosci baru. W chwili, kiedy szarmanckim gestem kelner wyjmuje butelke z naczynia, zapala sie zainstalowany na tacy malutki fajerwerk – ludzie przy stoliku, ktorzy za chwile dostapia zaszczytu skosztowania tej ambrozji bija gromkie brawa i gwizdza na znak aplauzu -  istna orgia! Zza plecow kelnera wylania sie jego asystentka z czterema bialymi kieliszkami do szampana, ktore pieczolowicie uklada w szeregu, podczas, gdy kolega ochroniarz jednym ruchem bezszelestnie odkorkowuje butelke. Patrzymy na ten spektakl i dopiero teraz zwracamy uwage, ze te szampanki sa z plastiku!!!!!!! Po co komu krysztal, szklo nie daj Boze, tozto tym sie podzczas wiekszej libacji jeszcze poturbowac mozna, a jak sie bojke plastikiem zacznie, to najwyzej guza sobie nabije jeden z drugim i towarzystwo wyjdzie sie dalej bic na zewnatrz. Najpozniej teraz i koledze mina zrzedla, od razu zawolal kelnera i poprosil o szampana bez petardy i w szklanym kieliszku.
Pierwsze zyczenie dalo sie spelnic, drugiego niestety nie. I tak oto toast za zdrowie mlodych wypilismy w spektakularnym stylu i ide o zaklad, ze to wspomninienie na dlugo utrwali nam sie w pamieci.
Podobnie jak i inne wrazenia z tego weekendu, o ktorych opowiem w nastepnych wpisach.

Moja konkluzja z pobytu na festiwalu gwiazd: we live in a land of plenty. 
 
M




1 komentarz:

  1. Möet w plastikowym kieliszku&fajerwerk, coz to chyba mozliwe tylko w tym Kraju nad Wisla?
    Marti, masz przygody ;))

    OdpowiedzUsuń