piątek, 3 maja 2013

Wielkanoc w Viseu de Sus

Hej Dziewczyny,

Wy sobie pewnie milo spedzacie dlugi majowy weekend!?
A ja tymczasem szykuje sie na prawoslawna Wielkanoc w ta niedziele! Na szczescie zostajemy w domu i juz ustalilismy z Alexem, ze nie bedzie "wielkiego zarcia", tylko pomalujemy z synkiem kilka jajek i pojdziemy z nim do parku poszukac czekoladowych zajaczkow - tym razem w trawie a nie w sniegu - wiec nie bedzie stresu.

Nie tak, jak w tamtym roku, kiedy to zafundowalismy sobie na wlasne zyczenie "romantyczny urlop swiateczny na lonie nienaruszonej rumunskiej natury". Mialo byc naturalnie, w starej chacie z drewnianych bali, a moj maz juz dokladnie sobie zaplanowal, co bedzie tam jadl i co robil. Wlasnie teraz wszystkie wspomnienia we mnie ozyly, gdyz wlaczylam sobie na arte reportaz przyrodniczo-krajoznawczy i a tam lecial film o Viseu de Sus - wsi w Karpatach, w ktorej bylismy rok temu! Nie do wiary!!!!

Okolica jest piekna, ale bieda piszczy z kazdej dziury. Ludzie stad jeszcze nie potrafia ze swojej dlugiej pasterskiej tradycji zrobic uzytku. Albo nie potrafia, albo nie maja pieniedzy, albo jedno i drugie. Na miejscowym targu nie ma nic naturalnego i tradycyjnego do jedzenia, chociaz wokolo pasa sie stada owiec, nie ma tradycyjnego rekodziela, bo po co sie meczyc z przedzeniem kilimu lub haftowaniem narzuty na lozko, jak taniej i lepiej jest zarzucic kape w desen rozowego delfina made in China.
Ciagle targaly mna tam skrajne emocje - raz bylo mi zal tych ludzi, za chwile bylam zla, ze sa jak w letargu i nic nie robia. Bylo dla mnie szokiem, ze w rumunskiej "dziczy" musze isc do "supermarketu" po mleko z drugiego konca kraju oraz ziemniaki i czosnek z Chin, ze w okolicznych restauracjach mozna zjesc tylko pizze i napic sie Heinekena, bo lokalne jedzenie i trunki nie sa akurat w modzie. Ze z miejsca na miejsce najlepiej poruszac sie zaprzegiem konnym, a jednoczesnie we wsi wlasnie podlacza sie nowy swiatlowodowy internet, bo kuzyn burmistrza bedzie za rok budowal wille z basenem. Troche mi to wszystko przypominalo opowiesci dziadkow z naszej polskiej wsi pol wieku temu, oczywiscie z ta roznica, ze w zycie wdarly sie postep techniczny w postaci internetu oraz globalizacja w postaci rozowych delfinow i Heinekena.

Jednym akcentem nadajacym temu krajobrazowi lokalnego, nieprzeklamanego kolorytu byli Cyganie, a wlasciwie Cyganki w swoich tradycyjnych dlugich spodnicach, suto marszczonych, kolorowych, kwiecistych. Cyganie od pokolen sa niezintegrowani i nieintegrowalni, prowadza juz wprawdzie osiadle zycie, jednak nigdy nie wyzbyli sie swoich tradycji i mieszkaja w "cyrkowych" wozach zaprzezonych w konie, pala ogniska pod golym niebem, zebrza, spiewaja, wroza z reki, wytwarzaja tradycyjne naczynia i.... kradna innym plony z pola - kukurydze, zboze, sliwki, potem to wszystko susza i sprzedaja na targu. Ponadto opanowali handel moda vintage - gory butow i starych lachow pietrza sie na straganach.

I byla tez Florentina - tak wtedy o niej napisalam w pamietniku:
Florentina mieszka tu od dziecinstwa. Kiedys juz stad wyjechala, poznala gdzies w Niemczech mezczyzne i przywiozla go w swoje strony. Teraz sa malzenstwem i mieszkaja tu razem juz od 10 lat. Florentina jest ciagle zajeta, ciagle w ruchu. Wyglada na to, ze w tej czesci wsi mieszka jej cala rodzina - kuzyni, kuzynki, dziadkowie, wujowie i ciotki - wszyscy maja ziemie i z niej zyja. Wszyscy zyja razem i pomagaja sobie nawzajem - ktos ma konia z zaprzegiem, ktos terenowke z napedem na 4 kola. Wszyscy maja zwierzeta i laczy ich wszystkich milosc do ziemi. Florentina sprzedala w zeszlym roku swoje stado owiec - 20 sztuk - kuzynowi. Sprzedala, bo chciala miec mniej pracy, a on akurat szukal. Sobie zostawila tylko 5 sztuk. Teraz wszystkie razem, jej i kuzyna, pasa sie u ciotki Florentiny, po drugiej stronie szutrowej szosy. Co rano Florentina idzie je karmic sianem. W poludnie spedza cale stado na swoja lake i karmi je jeszcze dwa razy pysznym sianem z trawy, ktora byla juz 3 razy skoszona, bo takie siano najlepiej smakuje jej owcom. Florentina nie je miesa ze swoich owiec - nie moglaby tego zniesc, byloby to dla niej jak kanibalizm, w koncu wychowala je od dziecinstwa, karmila, dbala o nie, a teraz mialaby je zabic i zjesc? Jagniecine owszem lubi, ale nie ze swoich owiec. Florentina jest szczesliwa. To jest jej zycie - najlepsze, jakie moglaby sobie wyobrazic. Florentina ma 35 lat.

Budujace, prawda?
Dzisiaj, z perspektywy  czasu, mysle, ze ten urlop byl ciekawym doswiadczeniem, chociaz rok temu na prawde nim "rzygalam". Moze jeszcze kiedys tam wrocimy i tez przejedziemy sie konnym zaprzegiem?

Poki co pozdrawiam Was majowo!
M





1 komentarz:

  1. Marto, pojawiłam się na Twoje zaproszenie i widzę, że ciekawe rzeczy do poczytania! Dziękuję za zaproszenie, będę zaglądać! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń